wtorek, 28 grudnia 2010

Dziewiętnaście.

Na życzenie stałej obserwatorki; Marii, napiszę kilka słów o tej sławnej owsiance. Otóż, w sklepie można kupić płatki owsiane, pakowane w przeźroczyste opakowania, ale ja swoje mam z jakiejś pomocy żywnościowej, co nie jest przeznaczone do sprzedaży, a jest to mieszanka płatków owsianych z musli, na które składają się: ziarna słonecznika, rodzynki, płatki kukurydziane, suszone "chipsy" bananowe, wiórki kokosowe, orzeszki ziemne. Dostajemy je od babci, ona ma tego mnóstwo. Rzecz jasna te dodatki stanowią mały procent, najwięcej to właśnie płatki owsiane (85%) i wiórki kokosowe, reszta w bardzo małej ilości, jako smaczny dodatek do całokształtu. Rodzynki zdarzają się raz na sto, płatki kukurydziane dopełniają mieszankę, a suszonych "chipsów" bananowych nie ma już przy otworzeniu opakowania, bo wyjadam je przy pierwszej porcji, to samo z orzeszkami. Odmierzam trzy łyżki (30g) tej mieszanki i zalewam wrzącą wodą, następnie czekam, aż ładnie napęcznieje, zrobi się wilgotne, trwa to nie całe dwie minutki, zdążę za ten czas pokrzątać chwilę się po mieszkaniu, a to po łyżkę, a to po herbatę i przy okazji czas mija, a owsianka jest prawie gotowa. Mieszam kilkakrotnie łyżeczką całą "ciapkę", a wodą, która osiadła na dnie się nie przejmuję i pochłaniam przygotowane śniadanko. Cały "rytuał" nie trwa dłużej niż cztery minuty, dlatego śniadanie zjadam z minimalnym opóźnieniem. Czasami, gdy mam ochotę na więcej, nalewam do szklanki, o pojemności dwustu mililitrów odrobinę mleka, zalewam wrzątkiem, wtedy nawet nie czekam aż się wchłonie, tylko zajadam tą "mleczną zupę", jak to mam w zwyczaju nazywać. Mam nadzieję, kochana, że wszystkie niejasności zostały rozwiane, a w razie czego zwróć się do mnie w komentarzu.

A teraz, krótko i na temat. Sylwester coraz bliżej, już pogubiłam się w dniach, uwierzcie mi. Straszny zamęt panuje u mnie w domu, w mojej głowie i wszędzie w okół mnie. Właśnie zdałam sobie sprawę, że w trzy dni muszę zrzucić minimum kilogram, a czy się uda, to się okaże. Dlatego tym bardziej już dzisiaj się na nic nie skuszę, poćwiczę w folii, a jutro to samo. Dwoję się i troję. Wróciłam do swojej wagi przed-świątecznej, zważyłam się przed chwilą. W prawdzie po sporej ilości wody i innych płynów, jutro pewnie i tak będzie podobnie. Muszę się chyba zrelaksować, bo brakuje mi czasu, jestem strasznie zestresowana i mam tyle na głowie. Chodzę jak w zegarku, marnuję czas na pierdoły takie jak bezczynne siedzenie przed telewizorem. Lecę jeszcze raz owinąć się folią i pora wykonać półtorej godziny ćwiczeń, czyli łącznie dzisiaj będzie dwie i pół godziny. Z tego zapędu zapominam o najważniejszym. Muszę w końcu wziąć się za lekturę - powtarzam to od tygodnia, a wciąż nie mogę się zebrać. Czas tak szybko mi przepływa przez palce.

Ten blog mi bardzo pomaga, jestem usatysfakcjonowana bynajmniej tym faktem, że gdziekolwiek mogę to napisać. To, czyli to co czuję, co myślę, co robię. Bo wiem, że Ona by nie przyjęła tego dobrze. Tu mam wolność, swobodę. Kocham stan samotności, kocham stan bycia ze sobą sam na sam.

1 komentarz:

  1. Dziękuję bardzo za tak bardzo szczegółowy opis.
    Dasz radę, trzymam kciuki. :)

    OdpowiedzUsuń