niedziela, 26 grudnia 2010

Trzynaście.

No proszę, post numer trzynaście, już rozumiem skąd ten pech.
Cholera. Jak zwykle przejechałam się na swoich możliwościach i zawaliłam. W prawdzie to tylko głupi obiad, ale za to jaką porcję pochłonęłam! Za chwilę podliczę kalorie, tak o, z ciekawości już nie patrząc na to, że są święta. Na szczęście to już ostatni dzień. Jednak utrzymuję się w przekonaniu, że w święta nie da się ciągnąć diety, ani jej na nowo rozpoczynać. Z pewnością przytyłam 3kg, wiem to i za przeproszeniem, mam to głęboko w dupie.Utknęłam w błędnym kole upadania i podnoszenia się na nowo. Właściwie to ostatnio jest tak: jeden dzień wszystko super, na następny dół, później znowu super i znowu dół, pełno żarcia i nieopanowane, kompulsywne napady obżarstwa. Cudownie, ale ja NIE MOGĘ TAK ŻYĆ! Przecież to jest nie do pomyślenia. Nie dość, że jestem w dole, gdzie dna nie widać, powierzchni tym bardziej i otoczona jestem przez nieograniczoną ciemność, pustkę i nicość, to jeszcze to przeklęte jedzenie...


Koniec tego dobrego. 27.12.2010 jest moją ostatnią szansą na nowy początek, więcej już sobie nie odpuszczę. Nie ma mowy. Nie będę się użalać nad sobą i z pewnością nie poddam się jedzeniu. Co to za pomysł, żeby głupie jedzenie mną rządziło? Nic z tego! Tak naprawdę to jest ono koniecznością do przeżycia, ale w większości przypadków to tylko głupie przyzwyczajenie, zachcianka, lub inne ścierwo. Ludzie żyją bez ani odrobiny jedzenia, a ja obżeram się bez konkretnego powodu, byleby tylko żreć. Nie ma tak, nie ma obijania. Bilanse piszę wieczorem, lub najwcześniej po kolacji. Nie ma zmiłuj. I nie, nie jestem pełna negatywnej energii. Po prostu tracę cierpliwość do wszystkiego. Z każdej strony coś jest źle, a ja tkwię w centrum tego wszystkiego. Mogę w tym tkwić, ale mając władzę nad samą sobą i nad jedzeniem. Tak, bo to ja rządzę. A bilans właśnie obliczyłam, nie brzmi źle, w końcu to nie całe 500 kcal, ale miało być lepiej. Tyle w tym wszystkim tłuszczu, że aż sama siebie się brzydzę.


Śniadanie: 30g płatków owsianych z musli (ok. 100 kcal) + 50ml mleka 0,5% (ok. 15 kcal) rozcieńczonego z wodą (0 kcal) + kawa czarna (1 kcal)
Obiad: 30g płatków owsianych z musli (ok. 100 kcal) + woda (0 kcal)... + UWAGA! 100g ziemniaków gotowanych (ok. 90 kcal), kilka małych kotletów z piersi z kurczaka, obtoczonych w jajku i bułce tartej smażone na oleju, obstawiam, że było tego około 150g (ok. 250 kcal) + 100g buraczków (ok. 45 kcal) + malutki kawałek makowca (ok. 30 kcal) + około 10g makaronu kokardek (ok. 35 kcal)
Kolacja: nic
Razem: ok. 666 kcal


Hahahah, gratulacje! Powiedzcie mi, gdzie ja to mieszczę? Nie dobrze mi jak nie wiem co, chyba zaraz zwymiotuję. Idę wypić senes. O tak, tego mi trzeba, kolejnej nie przespanej nocy z powodu biegunki. Przestaje powoli już na mnie działać, cholera, kończy się na silnym bólu, a wydalam mikroskopijne ilości kosztem takiego cierpienia. Zasłużyłam sobie.


Mam nadzieję, że Wam nie poszło aż tak źle jak mi. Muszę w końcu się ogarnąć. Macie na to jakieś skuteczne sposoby? Już nawet ta pieprzona, czerwona bransoletka nic nie daje. Ale wiem dlaczego; bo o niej zapomniałam. Wypadło mi z głowy. Nadaję jej w tym momencie symboliczne znaczenie. Będzie to oznaka mojej walki o chudość. Jutro głodówka, o tak, zaszaleję sobie. Mam piękny plan na cały dzień, jeśli będę mieć kasę to z pewnością się uda. Nie mogę się już doczekać. Póki co to na dzień dzisiejszy najważniejsze jest poćwiczyć pełne dwie i pół godziny. Sto pięćdziesiąt minut solidnego wycisku. A jak nie tyle, to minimum półtorej godziny - dziewięćdziesiąt minut.


Trzymajcie się!

2 komentarze:

  1. Kochana, będzie dobrze;* na fbl mamy wsparcie, ułoży się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, zgadzam się.

    Ale spokojnie, trzeba stanowczo i tak jak na fbl - NIE WOLNO SIĘ PODDAWAĆ! Damy radę, damy!
    <3

    OdpowiedzUsuń