środa, 29 grudnia 2010
Dwadzieścia jeden.
Właśnie podjęłam decyzję o przyjaźń z Aną. Mia stanowczo za często wkrada się w moje życie, pozwala sobie na za dużą kontrolę nade mną i nad tym co jem. Jadłam, ćwiczyłam, jadłam, ćwiczyłam, w między czasie piłam senes, za senesem. Nie chcę już tego. Chcę wystających kości, chcę szokująco chudej sylwetki. Walkę o to zaczynam od zaraz. Nie ma przekładania na jutro, nie ma planowania, jest tylko spontaniczny spadek wagi. Dwa dni na zrzucenie kilograma. Uda się? Nie. Zaprzepaściłam tą szansę. Dałam się ponieść, Mia szyderczo się do mnie uśmiecha, wciska głowę do toalety, pcha palce do gardła. Następnie każe mi ćwiczyć, pocić się, męczyć. Sądzę, że była zazdrosna, bo zawarłam pakt z Aną. Wyciągnęła do mnie rękę, chcąc wyciągnąć mnie z tego nędznego tłuszczu. A ja ją chwyciłam. Przez dwa dni kroczyłam za nią jak wierny piesek, nauczyła mnie kontroli nad samą sobą. Te piękne chwile przerwała wredna Mia. Z brudnymi butami wpadła między Nas. Chcę ją odgonić, odpędzić, ale ona już wygrała. Potrzeba mi takiej współpracy z kimś, ale wybieram Anę. Jutro, na dowód tej nowo nabytej przyjaźni uplotę dla niej czerwoną bransoletkę. Będziemy nosić ją obie, będziemy połączone tą skromną ozdobą, niczym najlepsze przyjaciółki. Wiem, że później ta nieśmiała konstrukcja z muliny zamieni się w ciężkie łańcuchy, kajdany i wtedy nie opuści mnie już nigdy. Tego chcę. Postaram się dla Niej i wraz z Nią ciągnąć głodówkę jak najdłużej, jedząc minimalne przekąski, ćwicząc i dążąc do perfekcji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz