środa, 22 grudnia 2010

Cztery.

Widzę, że póki co zainteresowanie tym blogiem jest nikłe. Zresztą, czego można było się spodziewać? Nie czuję się tym dotknięta, lepiej dla mnie, że to co tutaj piszę, jest jak gadanie z samą sobą. Ironiczna wypowiedź ode mnie, na dobry początek. Z pewnością wszystko się jeszcze rozkręci, wiem to, bo miałam w życiu miliony blogów, o przeróżnej tematyce. Nawet te o przerażająco nudnej treści znalazły swoich czytelników. Choć nie ukrywam, że trzeba było nie małych starań, żeby takowych nabyć. Na wszystko potrzeba czasu, muszę nauczyć się cierpliwości.
Chwilę temu wypiłam herbatę Wellness Tea "smukła talia" i nie przeczę, smak ma bardzo przyjemny. Ostatnio bawię się w degustatorkę herbat. Mam już ich spory zapas. Na mojej półce nad biurkiem gości: czerwona herbata Pu-erh o smaku grejpfruta, mięta, Verdina Fix oraz w szufladzie na wszelki wypadek senes. Wciąż bogacę się o różne wspomagacze, choć tak na prawdę sama nie wiem, czy cokolwiek dają. Próbowałam także błonnika w tabletkach o smaku ananasa, co szczerze powiedziawszy powodowało tylko chęć sięgnięcia po jedzenie. Teraz rozsmakowałam się w herbatach, oczywiście nie tylko odchudzających, bo mam także multum innych rodzajów. Dajmy na to; lipton i saga klasyczna, zielona, zielona o smaku brzoskwiniowym, pomarańczowo-cynamonowa, owoce tropikalne... Lubię wieczorami brać szklanki, kubki i zaparzać sobie kilka rodzajów, po czym rozpoznawać, która to która. Ciekawa rozrywka, rzecz jasna, dla takiej desperatki jak ja. 

Nie mogę się doczekać stycznia. Chciałabym, aby już minął świąteczny szał, sylwestrowy harmider i wszystko wróciło do normy mieszanej z codziennością. Ostatnie poprawianie ocen na semestr, wyliczanie średniej i ferie zimowe pod koniec stycznia. Wtedy zacznę swoją dietę kopenhaską, lecz zmodyfikowaną przez "motylki", co oznacza minimalną liczbę kalorii, delikatne podrasowanie i zamiany produktów. Podoba mi się ten plan, choć może nie dać tak dobrego efektu przez minimalną kaloryczność, co nie przyspieszy tak ładnie metabolizmu. Wypróbować nie zaszkodzi, czekam tylko, aż się wszystko uspokoi. Tak strasznie nie mogę się doczekać spadku wagi, że roznosi mnie na wszystkie, możliwe strony i mam ochotę przyspieszyć czas, tylko po to, by w końcu był styczeń. 


Miałam przybliżyć kwestię związku z moją lubą, ale myślę, że to mało istotne. Jestem z nią ponad dziewięć miesięcy, mamy swoje wzloty i upadki, przeważnie to ja coś zawalam. Z moją psychiką nie jest najlepiej, zmagam się z depresją od blisko roku, a póki co jest coraz gorzej. Pewnie dlatego, że nawet jej nie leczę. Tłamszę ją w sobie. Ostatnio popadam ze skrajności w skrajność, tracę siłę w robieniu dobrej miny do złej gry. Moja psycholog. do której chodzę od czasu do czasu, odkryła tą prawdę. Miałam zacząć zażywać jakieś leki antydepresyjne, nie raz mi to proponowała. A ja? Ja trzymałam się wersji, że nic mi nie jest. Teraz wszystko wymyka mi się spod kontroli i leję z góry na dół to co ktoś sobie pomyśli. Chwila nieuwagi i wydało się. Ile można? Ile można tłamsić w sobie ten smutek, żal, niechęć do życia, rozpacz? Co ja sobie myślałam... Tralala nikt nie zauważy, będę gnić w swoim desperackim dole, póki śmierć nie nadejdzie. I właśnie ta, ostatnio nasilona, depresja zaburzyła relację między mną, a Nią. Kocham ją, bardzo, a nie potrafię tego pokazać, dać odczuć. Wcześniej łatwiej przychodziło mi udowadnianie tej miłości, a teraz? Teraz z trudem wypowiadam słowa "kocham Cię". Zawsze miałam problemy emocjonalne, nigdy nie umiałam się wyrazić. Tyle, że nikomu to nie szkodziło, aż do teraz, gdy trafiłam na osobę, z którą ze szczerego serca chcę dzielić życie. Stawiam maleńkie kroczki na przód, by być jak najlepszą partnerką. 


Można by ten temat drążyć i drążyć, ale sen tak potwornie mnie nuży, że nawet nie wiem, czy zdołam poćwiczyć kolejne półtorej godziny. Chyba dzisiaj sobie daruję, ważne, że ćwiczyłam półtorej godziny po południu, chodziłam szybkim krokiem drugie tyle i nie zjadłam nic poza owsianką. Czuję potworną pustkę w brzuchu, kocham to uczucie, ale w mojej głowie buszują pomysły na smaczne jedzenie. Mam ochotę na omlet serowy, który chwilę temu zrobiłam bratu. Ciągnie mnie do maślanki, która jest w lodówce. Nadchodzi chwila słabości, ale nie dam się, bo wiem, że potrafię. Świeże pieczywo, wędzona ryba w sosie pomidorowym, czekoladki pochowane po kątach, płatki, ser, szynka, nawet głupie masło... Najchętniej zagarnęłabym wszystko do moich ust. Nie poddam się! Wytrwam. Żadne jedzenie nie będzie mną rządzić, żadna zachcianka nie przejmie nade mną kontroli! "Weź się w garść!" - mówię do siebie w myślach. 

1 komentarz:

  1. uda się nam. również nie cierpię świąt... ostatnie przesiedziałam w łazience. a właściwie przytulona do muszli.
    -_- co za bezsens świętować żarciem.

    www.pepsilight.mylog.pl

    OdpowiedzUsuń